Quantcast
Channel: ZIELONA METAMORFOZA - blog o architekturze krajobrazu, ogrodnictwie, projektowaniu
Viewing all 193 articles
Browse latest View live

Nim zgasną słoneczniki

$
0
0
Słonecznik- symbol boga Słońca?


słonecznik ozdobny


Dla niektórych plemion, rdzennych mieszkańców na pewno tak!
Nazwa słonecznika - Helianthus wywodzi się od greckiego helios, czyli słońce i anthos, czyli kwiat.

słoneczniki ozdobne

Swoją popularność zyskał niewątpliwie dzięki swoim pokaźnym gabarytom. Stał się nawet inspiracją dla malarzy, artystów. W literaturze piszą, że wymaga gleb żyznych i względnie wilgotnych. Chociaż ja patrząc na te rośliny, wnioskuję, że udadzą się na każdej, przeciętnej glebie i to bez specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych !
Na rynku jest dostępnych kilka odmian ozdobnych. Jednak ten nasz poczciwy słonecznik zwyczajny chyba już zawsze będzie bił na głowę wszystkie inne i przez wzgląd sentymentalny kojarzył się nam będzie z wiejskimi ogródkami. 

słonecznik zwyczajny

puk, puk. Jest tam kto?

Podobno słonecznik podąża za ruchami słońca i zmienia położenie swojej główki w ciągu dnia i nawet w nocy. Piszę podobno, bo ja takowych ruchów nie zauważyłam. Może posiadam słonecznika odrętwiałego? a może to jakaś bujda, a ja naiwna spodziewałam się spektaklu żółtych słoneczek ha, ha. A może słonecznik rusza się na tyle mozolnie, że nawet tego nie zauważamy?. Niektórzy podają, że słonecznik ożywia się w nocy "?" i ponoć nawet wtedy "tańczy"- pion, poziom, od lewego do prawego, hej! Niezły z niego baletmistrz!  
Ktoś może wie, jak to jest z tym słonecznikiem? :) 



Ale, ale!  Ów słonecznik oprócz tego, że ładnie wygląda na rabatce i w bukiecie, to jeszcze posiada jadalne nasionka. Żeby móc je pozbierać, należy główkę opatulić w przewiewny materiał, tak aby utrudnić dostęp ptakom. Oczywiście można też kilka główek podarować naszym pupilom, na pewno będą wdzięczne :)




słonecznik w woalce, ha ha. Coś mi się wydaje, że co sprytniejsze ptaszki i tak dadzą sobie radę :)

P.S Prażony słonecznik jest dobrym dodatkiem do surówki z zielonej sałaty ze śmietaną, cytryną i odrobiną cukru. Dodaje słonego smaczku :) 

Pozdrawiam, Aga :)

Włoskie inspiracje

$
0
0
Tiramisu.

Tym razem nie klasyczne, bo w końcu mamy wakacje iiiii są maliny!
Na szczęście, aby zrobić ten niebiański deser nie musimy rozgrzewać piekarnika. Wystarczy lodówka!!






A więc tiramisu z malinami:

Składniki/porcja na 4 większe filiżanki :
  • 250g serka mascarpone
  • 4 łyżeczki kawy
  • biszkopty
  • 4 żółtka
  •  maliny
  • trochę więcej niż 1/3 szklanki cukru pudru
  • gorzkie kakao 



    Wykonanie:

    Zaparzyć 4 łyżeczki kawy w połowie szklanki wody. Odstawić do ostygnięcia. Jajka sparzyć wrzącą wodą. Następnie odzdzielić białka od żółtek. Żółtka wrzucamy do miski i razem z cukrem miksujemy na gęstą masę. Następnie etapami dodajemy serek mascarpone i miksujemy na puszystą masę.
    Biszkopty namaczamy z dwóch stron w kawie i układamy w naczyniu w kolejności biszkopt-masa-maliny. Malin nie żałować! Na końcu wszystko posypać gorzkim kako i odrobiną cukru pudru.
    Wstawić do lodówki na ok. 3 godziny. Dobrze też smakuje na następny dzień!

    Smacznego, Aga.



    P.S jeśli boicie się surowych jaj, można je zastąpić śmietanką kremówką.
    200ml zimnej śmietanki kremówki miksujemy z cukrem do uzyskania konsystencji pół sztywnej, następnie etapami dodajemy mascarpone i ubijamy na sztywno. Można dodać kilka kropel aromatu waniliowego. Reszta zgodnie z przepisem :)


      DOLINA PAŁACÓW I OGRODÓW - Staniszów Górny i Dolny

      $
      0
      0
      Przepiękna dolina położona niedaleko Jeleniej Góry. Z Wrocławia to zaledwie 1-2 godzin jazdy. Zależy kto, jak i czym jeździ.  
      Na około stu kilometrach kwadratowych znajduje się 30 pałaców, zamków oraz dworów. Trwają starania o wpisanie Doliny Pałaców i Ogrodów na listę UNESCO.  Zwłaszcza cieszy to, że obiekty te odzyskują dawny blask.
      Tak tu niecodziennie, gdyż bywały w Dolinie  koronowane głowy a wraz  z nimi sławni goście, architekci i ogrodnicy. Letnie rezydencje otaczały pięknie zaprojektowane parki. Do architektów krajobrazu, którzy tu tworzyli zalicza się m.in. Petera Josepha Lenne. Nazwisko jego pojawiło się już przy okazji postu o Sanssouci w Poczdamie oraz Zamku w Koblencji. Jeśli ktoś czytał, to już wie z  jaką rangą mamy do czynienia. Z górnej półki - cesarskiej. To przecież dyrektor ogrodów cesarskich.
      Wojanów, Łomnica, Karpniki, Mniszków, Ciechanowice to tylko jedne z wielu siedzib. Bardziej może znane. Dziś jednak będzie o Staniszowie Górnym. O Dolnym też.
      
      zielona metamorfoza
      www.palacstaniszow.pl

      Pałacem w Staniszowie Górnym zaopiekowano się należycie. Nic dziwnego, gdyż jest w posiadaniu historyka sztuki - p. Agaty Rome-Dzida i jej męża Wacława Dzidy. Od ulicy wygląda niepozornie, ale po wejściu na dziedziniec przeżywamy ogromne zaskoczenie. Jeszcze większe, wchodząc do środka. Jest to bardzo miła odmiana po ogladąniu, tylko z zewnątrz, pałacu w Wojanowie. Tu możemy zajrzeć prawie wszędzie! Posiedzieć w klubowych fotelach, które zdobią liczne zakamarki i saloniki.

       zielona metamorfoza

      A to jeszcze nie koniec niespodzianek. Poczekajmy.

      W budynku pałacu ulokowała się po wojnie straż pożarna.  Może dzięki temu zachowały się kamienne portale, opaski okien, kamienne posadzki!, bogato zdobione drzwi i boazerie. Są również sztukaterie, kominki i mozaiki na podłogach. Najdziwniejsze, że zachował się kartusz herbowy - łasy  kąsek przecież!

      Całości dopełniają: biblioteka (z księgozbiorem z XVIIIw.!), obrazy, bibeloty i inne stylowe dekoracje. Ma się wrażenie, że tu wojny nie było! Albo, że jakimś cudem, to wszystko przetrwało?
      Jest również, w oranżerii, galeria sztuki. Można kupić obrazy, rzeźby, ceramikę zaprzyjaźnionych z właścicielami artystów.
       





      Możemy tu też poucztować. Wewnątrz pałacu  lub w parku, na kocu, zrobić piknik. Leniwy piknik w angielskim stylu. Zwykłe nicnierobienie:)


      Park do tego idealny. Styl angielski. Zaskakują, ogromne głazy narzutowe rozsiane, jakby od niechcenia. Nie wiem czy słusznie, ale podejrzewamy tu "niewielkie" działania celowe. Czego się nie robi dla efektu?  W rodzimych parkach na terenie np. Anglii, w pustelniach mieszkali nawet prawdziwi pustelnicy. Był to jeden  z najgorszych zawodów swoich czasów. Pustelnik taki nudził się potwornie i często rezygnował przed czasem z posady. Nie mógł się odzywać do oglądających go spacerowiczów. Musiał spać na ziemi lub ławce. Musiał też udawać kogoś kim przecież nie był. Nic dziwnego, że niektórzy robili "wypady" do pobliskiej gospody, za co  byli zwalniani. Przetrwały zapiski takich osób i stąd wiadomo, jak niewdzięczna to była praca.




      W skład parku wchodzą też cztery stawy, w tym kąpielowy z pomostem.

      Wracając ze spaceru lub z nicnierobienia na trawie, możemy celebrować kolejną niespodziankę. Dom Kawalera przy pałacu. Pięknie odnowiony obiekt przyciąga, przyciąga i .... znów nie wierzymy, że to "Polska właśnie".

      Dom Kawalera

      Są też kwiaty. A wręcz kwiaty są mocną stroną otoczenia pałacu. Dominują  róże. Zarówno na rabacie, jak i na obrusach. Bardzo to "z angielska", stylowo. Angielska róża nie bez powodu słynna.


      Są też inne kolekcje roślin. W zdumienie wprawiła nas niespotykana gama kolorów u storczyków. Te tropikalne barwy natychmiast  przyciągnęły jak magnes. Naiwne. Tak tu na każdym kroku pięknie, że nie przyszedł nam do głowy podstęp, jaki tu zaplanowano.



      Bo to były kwiaty sztuczne. Tak, tak. Prawdziwe liście, sztuczny kwiat. Na razie, nim znów zakwitnie:). W zasadzie czemu nie?


      Po tych niezwykle przyjemnych wrażeniach i dobrym jedzonku, pięknie tu podanym lub przygotowanym własnoręcznie, pewnie przyjdzie każdemu do głowy zobaczyć Staniszów Dolny. Zwłaszcza, że to tylko na drugim końcu wsi. Nam przyszło. Niczego nie podejrzewając, znów, dałyśmy się zaskoczyć. A był to już kolejny obiekt w tym dniu.

      Niestety, to był kolosalny błąd! W kilka chwil czar prysł. 


      Co z tego, że pałacyk jak nowy. Czy widzicie te drzewa! Kikutów drzew, które rosły latami i nigdy już nie uda się  "naprawić". Wyraźnie zabrakło wyobraźni i dobrego smaku. Jak ten  koszmar  zapomnieć........I te karłowate lampy...... Więcej nie powiem.


      A mogło być tu naprawdę uroczo. Żal.



      Z drugiej strony pałacu, który nazywany jest "pałacem na wodzie", jest ponoć ładniejszy na niego widok. Nam już się  jednak nie chciało tam iść. Wystaczy.

      Za to kaczki i łabędzie były miłe i bardzo towarzyskie. Chyba są pupilami całej wsi:)



      Pozdrawiamy serdecznie i jedziemy do Krakowa.
      Aga i Ewa:)

      WIKLINA - zawsze gotowa na drugie wcielenie

      $
      0
      0
      Ciagle jestem pod wrażeniem. Przywiozłam to wrażenie z Krakowa, dokładnie, z restauracji Stajnia oraz  z Żywej Pracowni  na Kazimierzu.


      Urzekła mnie tam wiklinowa materia i możliwości jakie w niej drzemią.


      Jako środek wyrazu wymaga wiele trudu i nauki. Również siły. To co laikowi wydaje się proste jest efektem wielu lat nauki.  Każdy kształt koszyczka jaki znamy to czyjś dorobek twórczy. Są, oczywiście wzory powielane i można powiedzieć "oklepane". Ale są też  nowe, autorskie projekty, które nie tak łatwo powtórzyć, nawet wikliniarzom z doświadczeniem. 

      A oto co mnie tak urzekło, że piszę ten post i sięgam do przepastnej pamięci komputera.

      "Żywa pracownia" Kraków, 2012r.

      "Żywa pracownia" to pracownia ceramiczna nie wikliniarska, choć nazwa akurat. Każdy może tu wejść "z ulicy" i własnoręcznie dokonać aktu tworzenia rzeczy pięknej i cudownie bezużytecznej. A taka forma warsztatu nie dziwi, zwłaszcza na krakowskim Kazimierzu, który sztuką stoi. Być może zagladając raz, ktoś złapie bakcyla ceramicznego, i owszem. Ale spokojnie. Jako zarażona, gwarantuję satysfakcję z tej "dolegliwości":) A co powie na ten splot Piotr, wikliniarz-ceramik? Dowiem się we wrześniu.

      Ale do wikliny wróćmy. Co to właściwie jest ta wiklina? Zdziwi nie jednego, że to gatunek wierzby. W Polsce występuje 26 gatunków wierzb i ich mieszańców. Sa to drzewa i krzewy  najczęściej związane z wodą. Najpopularniejsze gatunki wierzby używanej do wyplatania to wierzba wiciowa (Salix viminalis), inaczej witwa lub konopianka, wierzba purpurowa zwana wikliną (S. purpurea), wierzba migdałowa  oraz wierzba wawrzynkowa. Wszystkie one tworzą zwykle wysoki i szeroki krzew. Oprócz koszyków i innych ozdobnych form używane są  również na faszynę (rodzaj płotka służącego do umocnienia brzegów zbiorników i cieków wodnych).


      Bolestraszyce, koło Przemyśla.

      Co można wyczarować z wierzby zobaczycie na kolejnych zdjęciach pochodzących z Arboretum w Bolestraszycach, koło Przemyśla. Corocznie Arboretum z Tarnobrzeskim Domem Kultury organizuje międzynarodowe artystyczne planery wikliniarskie a powstałe rzeźby wzbogacają aranżacje ogrodu.

       
        zielona metamorfoza
         
       zielona metamorfoza

        zielona metamorfoza

       

      Zdrewniałe sadzonki wierzby plecionkarskiej  sadzone są jesienią lub na wiosnę. Jesienią ścina się jednoroczne pędy po opadnięciu liści. Taki świeży, nieokorowany materiał służy do wyrobu płotków i koszy. Aby uzyskać wiklinę białą, pędy poddaje się dalszej obróbce. Jest to np. 8 godzin gotowania i korowanie. W celu zmagazynowania podlega ona również suszeniu. 

       

       

       



       

       

       

       

       

      W bolestraszyckim Arboretum w 2002r. założono kolekcję wierzb plecionkarskich i wikliniarskich. Zagłębiem wiklinarskim jest od dawna Polska południowo-wschodnia a dokładnie okolice Rudnika nad Sanem. Tradycje plecionkarskie sięgają tu XIXw.

      Dodatkową atrakcją Arboretum jest labirynt wiklinowo-topolowy.

       

      Wykonanie labiryntu, pod kierunkiem artysty, Stanisława Dziubaka z Tarnobrzega, zostało rozpoczęte w 2005r. przez studentów Arch. Krajobrazu z KUL-u w Lublinie. Kontynuowane jest nadal (od 2007r.) przez pracowników Arboretum.


      Labirynt ciągle jest powiększany i zajmuje nowe terytorium.

      Na zakończenie dodam, że dawne oblicza wierzby są w poście o skansenie w Sanoku (post).

      Zapraszam serdecznie:)
      ewa

      JABŁECZNIK - czyli polski cydr + etykieta

      $
      0
      0
      Na początek mały prezent, dla tych, którzy jabłecznik zdecydują się wytwarzać w domu. Etykieta na domowy cydr:) Wystarczy wydrukować na A4. 









      W moim przypadku produkcja tego alkoholowego napoju rozpoczęła się niewinnie. Po pierwsze, była plaga urodzaju jabłek! Poniemiecka jabłoń groziła zawaleniem od ich ciężaru. Dzięki podporom różnego, mało profesjonalnego typu, przetrwała nieuszkodzona. Niesamowite jak elestyczne mogą być te grube konary!




      Po drugie, z faktu posiadania litrowego słoika miodu gryczanego.
      Oczywieście wiem, że to najlepszy, najzdrowszy itd miód. Niestety, nikt go sobie z moich domowników nie upodobał. Więc stał bezpański. Wystarczyło skojarzyć dwa fakty i powstał jabłecznik. Nawet proporcje (narzucone przez butlę) zostały przypadkiem dobrane w sam raz. Potem sprawdziłam oryginalne:)

      Choć dziwi mnie, że akurat na Wyspach Brytyjskich wymyślono i opatentowano cydr (bo tak brzmi prawidłowo nazwa tego napoju w oryginalnym składzie) mógłby powstać równeż w Polsce. Przecież to banalny patent: 


      10 litrów soku z jabłek + 1 kg cukru.
      Można dodać 10 litrów wody lub nie. Zależy od jabłek.

      W moim przypadku cukier zastąpiłam miodem. I co wyszło. Rewelacja!!! Może powinnam ją opatentować? A może już ktoś na to wpadł wcześniej? Tak czy inaczej, ten pomysł jest mój. Przez przypadek i oszczędność oczywiście:).

      Mój jabłecznik (oryginalna nazwa cydr jest opatentowana) powstaje z jabłek nieznanej mi odmiany i ogromnych rozmiarów. Co dwa lata następuje ich wysyp. Robię więc zapas na okres posuchy:) bo żal patrzeć jak leżą pod drzewem.

      Wyciskam sok w sokowirówce, na zimno. Do soku dodaję miód i wszystko razem nastawiam w butli z rurką. Płyn jest wtedy mętny. Gdy napój zaczyna "pracować", w ciemnym i ciepłym pomieszczeniu, robi się klarowny. Ma nawet babelki jak szampan. Kolor piękny - złoty, ale odcień zależny  od odmiany jabłek.

      A  dzięki gryczanemu aromatowi miodu  jego  smak jest taki  oryginalny.  

      Fermentacja trwa około 7 dni. Potem powinno się, przez wężyk, zlać klarowny płyn do butelek. Najlepiej zakręcanych. W ciemnym pomieszczeniu może leżakować długo. Teoretycznie kilka lat. Ale to tylko teoria, bo w praktyce nie ma na to  szans, ha,ha. U mnie najdłużej leży dwa lata.



      Oryginalny cydr wyciskano w dawnej Anglii  w prasach. Fermentował w drewnianych beczkach. Był bardzo popularny. Właściwie każdy gospodarz przetwarzał kilka ton jabłek. Po co? Ponieważ cydr był środkiem płatniczym! Można było butelką czy zgrabnym gąsiorkiem zapłacić za pracę pomocnikom na wsi. Za wiele spraw płacono cydrem.  

      Dla wyrafinowanych podniebień możliwe jest też stosowanie wersji z drożdżami winnymi. Według uznania.


      Ja proponuję przed napełnieniem  butelek, sprawdzić słodycz napoju. Jeśli nam nie odpowiada, do każdej butelki możemy dodać łyżeczkę cukru (to z oryginalnego przepisu) lub miodu (ja tak robię).
         

      Tymczasem, pozdrawiam serdecznie nowych członków i życzę udanego jabłkobrania:)

      ewa
      
      STEFAN:)
      

      Powiew morza

      $
      0
      0
      Czy wiecie, że ros marin po łacinie oznacza właśnie powiew morza? Pięknie prawda? Od razu przypominają się wakacje nad  Morzem Śródziemnym, którego tafla przypomina szmaragd, a otaczające wzgórza wyglądają jak z bajki.

       Rozmaryn (Rosmarinus)

      Jest zimozieloną rośliną, której pędy z czasem drewnieją od spodu. Posiada specyficzny aromat i niebywałe właściwości lecznicze. Sama nie wiedziałam, że rozmaryn jest taki wszechmocny. Działa orzeźwiająco. A kąpiel z wywarem z rozmarynu działa stymulująco na mózg (podnosi koncentracje) i jest tak pobudzająca, że możemy  mieć po niej problemy z zaśnięciem!

      Oprócz tego pobudza krążenie krwi. Ma właściwości tonizujące, przeciwzapalne, rozkurczowe, bakteriobójcze.





       



      Poprawia trawienie i pobudza apetyt i właśnie dlatego zazwyczaj jest dodawany do ciężkostrawnych potraw. Tłustych mięs, makaronów, ziemniaków, ryb. Ale również do deserów.


      Podobno wrzucona do ogniska gałązka rozmarynu odstrasza namolne owady.


      Niestety rozmaryn z racji pochodzenia i jego wymagań siedliskowych u nas przemarza. Na zimę należy go zabrać do pomieszczenia.








      A co powiecie na deser z rozmarynem?

      Składniki:
      • 4 duże jabłka
      • 4 łyżeczki cukru
      • 1 jajko
      • Ciasto francuskie
      • 1 płaska łyżeczka świeżego posiekanego rozmarynu



      Wykonanie:

      Jabłka obieramy i kroimy na mniejsze kawałki. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię, posypujemy cukrem i czekamy aż jabłka lekko zmiękną. Dodajemy rozmaryn i mieszamy. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Naczynie do zapiekania smarujemy masłem. Przygotowane jabłka wkładamy do naczynia. Całość przykrywamy płatem ciasta francuskiego. Nakłuwamy widelcem i  cienko smarujemy  rozmieszanym jajkiem. Posypujemy cukrem. Wkładamy do piekarnika na ok. 25/30 minut.

      Podawać na ciepło.  




      Czy rozmaryn jest wyczuwalny? Spróbujcie sami.

      Pozdrawiam, Aga
      A o rozmarynie można poczytać jeszcze tutaj- klik.

      WĘDRÓWKA ŚWIERKA - klimat się zmienia, więc świerk ucieka?

      $
      0
      0
      
      Czy ocieplenie klimatu spowoduje emigrację drzew iglastych  z Polski?

      Ponoć ten proces już się rozpoczął. Uciekają drzewa, które lepiej czują się w chłodzie, drzewa iglaste, takie jak świerk czy sosna. Naukowcy twierdzą, że jeśli temperatura podniesie się o 1,5 - 4,5 st. C, pod koniec XXIw., na ziemii zajdą najgwałtowniejsze zmiany od epoki lodowcowej.

      Czy to odległa przyszłość, czy już teraźniejszość? Prof. Bogdan Brzeziecki z SGGW w Katedrze Hodowli Lasu, w której ( trwają ogółem 75 lat) prowadzi stałe obserwacje wybranych fragmentów Białowieskiego Parku Narodowego. Badanie zapoczątkował, w 1935 r., prof. Tadeusz Włoczewski. Ich wyniki, te z 1936r. i te 2011r., zestawione graficznie, są bardzo interesujące. Świerki na początku badań stanowiły 2/3 wszystkich drzew w Parku obecnie stanowią 1/3. I są to głównie osobniki stare, mocno atakowane przez kornika.

      Co zajmuje miejsce świerka - emigranta, bo przecież przyroda nie lubi próżni? Drzewa liściaste: lipa i grab na zachodzie kraju.

      Czy jednak wchodzą na dawne terytorium, opuszczone przez świerka, czy wracają  po prostu "na swoje"? Są dwie hipotezy.
      Pierwsza, że Puszcza, uznana za dziewiczą, wcale taka nie jest. Esploatowana w przeszłości przez człowieka regeneruje się obecnie siłami natury.
      Druga, że ta inwazja grabu jest wynikiem ocieplenia klimatu. Ku tej, na podstawie różnych danych zbieranych od 200 lat w stacjach meteorologicznych Warszawy i Wilna, skłaniają się naukowcy z SGGW.
      Ze wzrostem temperatury rośnie zapotrzebowanie na wodę. Świerk tych warunków nie znosi. Woli klimat chłodniejszy i wilgotny. A grab? Owszem, owszem! Jest bardzo odporny.

      Gdzie więc przeniesie się świerk z rodziną? Na wschód i północ Polski, a dalej na Półwysep Skandynawski i do północnej części Rosji. U nas coraz lepiej powodzi się gatunkom klimatu oceanicznego. To na zachodzie. A co słychać na południu kraju? Tam niestety świerk również zanika. Zanikają również jodły a ich miejsce zajmuje ekspansywny buk. 

      Wędrówka drzew, które dotąd uważaliśmy za stabilne? To może być dla nas szok. Chyba warto się przygotować, że nas opuszczą? Może  liściasty żywopłot z buka?  Piękny......

      buk pospolity (Fagus sylvatica)
      .............jednak żal sosenki. Zwłaszcza jak tu rosła a teraz ma  jej nie być.


      Może jednak nie będzie tak źle:)????

      ewa

      P.S. Na podstawie tekstu Eugeniusza Pudlisa z "Echa Leśne", Lato 2012r.

      NIKISZOWIEC - w pogoni do GISZOWCA bez GPS-u

      $
      0
      0
      Pierwszym powodem pogoni do Giszowca był inspirujący wykład dr G.... z przedmiotu ZABYTKI TECHNIKI. Coś tam wspomniał, że jest takie osiedle ogrodowe w Katowicach i że unikat. Ziarno posiał. Dzięki wielkie!

      Drugim powodem była szansa  realizacji na tym właśnie osiedlu, objętym być może lada moment patronatem UNESCO, projektu ogrodów.

      Tak więc jechać do Giszowca wypadało nam  koniecznie.

      W zwartej grupie, dotarłyśmy raz dwa. To znaczy 2,5 godziny. Dojazd banalnie prosty, zgubić się nie można. Trzy bramki na autostradzie (16 zł+9zł+9zł -nie licząc powrótu) i oto Katowice.  Odpowiednie strony www.  podają zakręt po zakręcie. Dobrze podają, ale nie zjedź człowieku z obwodnicy na czas i po Tobie. W pięć minut będziesz w Tychach. I tak nam właśnie udało się zabłądzić.

       ..."Zawracaj", "Jedź dalej", "Co tu jest? " Tu jest chyba koniec świata", "Nikiszowiec"!!!, Co? Nikiszowiec?" Hura! Fajnie, że nie mamy GPS-a. Ile rzeczy dzięki temu zobaczyłyśmy. GPS w podróżowaniu zabija magię odkrywania nowych miejsc.

      A tak od rana snujemy się powoli, wraz z mieszkańcami, po Nikiszu. Po bułki, na kawę i ...znów ci szaleni Hiszpanie. Skąd oni tu o takiej porze? Pstryk, pstyk, pstyk. Zadowoleni wreszcie.


      Nikiszowiec - zabytkowe śląskie górnicze osiedle. Na Szlaku Zabytków Techniki, jak Giszowiec. Na wykładach było? Było.
      Gdzieś tam świta, że przecież to to osiedle z filmów Kazimierza Kutza? Tak, to to.  Na przykład "Perła w Koronie".



      Wszędzie piękny detal na elewacji. Czad.
      Budynki zostały zaprojektowane, aby tworzyć jedną całość, lecz architekci nie zapomnieli także o detalach. Popatrzcie na  wykończenie cegłą licówką np. wejść do klatek schodowych, czy bram. Trudno znaleźć dwie do siebie podobne. Wielkość i kształt wykuszów też jest różna, co sprawia że każdy z budynków jest niepowtarzalny.
       
      Początek Nikiszowca ściśle związany jest z kopalnią "Giesche", która w latach 1903-1904 rozpoczęła budowę dwóch szybów w celu eksploatacji nowych pokładów węgla. Giszowiec też od "Giesche".

      Do rozpoczęcia wydobycia potrzeba jednak  siły roboczej. A tereny leśne, gdzie nie funkcjonowały żadne osiedla ani wsie. Towarzystwo, aby przyciągnąć pracowników musiało najpierw zapewnić odpowiednie mieszkania.
       

       

       
       
       
      Istnieje ogromna różnica między surowymi i pozbawionymi drzew i skwerów ulicami a podwórkami. Tu, wewnątrz bloków, są enklawy zieleni. 
       
       
       

       



       
       
       
      Ruch to zdrowie. Każdy wie. Coś, co wygląda na zabawę, w naszym przypadku, ma też znaczenie doświadczalne. Architekci krajobrazu projektują również takie urządzenia. Szkoda tylko, że to taki mozolny proces, aby wdrożyć  je do użytku. Musi być bezpiecznie.
       
       


        
       
      Można się na Nikiszu poczuć przez chwilę jak w Londynie. Za sprawą tej wściekłej czerwieni pewnie. Można mieć również inne skojarzenia. Jedno jest pewne. Dobrze, że czuwa nad nim konserwator bo "niebiescy" nie mogą go "przemalować". Giszowiec nie miał tyle szczęścia. Został w dużej mierze rozebrany nim zajęto się jego ochroną. To co zostało pokażemy niebawem.
       
       
      Pozdrawiamy z Katowic!
      Zaskakująco zielonych:)
       
      A skąd ta czerwień na oknach?


      GISZOWIEC: osiedle - ogród w Katowicach

      $
      0
      0
      ..."Górnik po powrocie ze swojej ciężkiej pracy pod ziemią mógł należycie wypoczywać, zażywając kąpieli słonecznych, przy zdrowych lekkich czynnościach na świeżym powietrzu, w swoim ogródku. Ogródki miały mieć charakter wyłącznie rekreacyjny. Do uprawiania np. ziemniaków należało uzyskać specjalną zgodę."...


      Oto Giszowiec. Chciałoby się powiedzieć : jak tu pięknie! A jak jest - zobaczcie. Jako, że miejsce unikatowe należy o Giszowcu mówić. Żeby go pokazywać z dumą, przydałoby się jeszcze wiele tu zrobić. Jest jednak nadzieja, że po wpisaniu na listę UNESCO będzie uratowane to co pozostało.



      Przyjeżdżając do Giszowca (a może na Giszowiec?), uzbrojone w pewną dawkę informacji, byłyśmy, co tu dużo mówić, w szoku! Wiedziałyśmy, że pewną część osiedla  bezpowrotnie zniszczono, ale trochę nas jednak tąpnęło.
      Giszowiec powstał na terenach leśnych gminy Janów. Właścicielem terenu był hrabia Tiele-Winckler. Na parceli o wymiarach 800 na 1200 metrów naczelny dyrektor spółki, Uthemann, polecił zbudować osiedle robotnicze.

      plan z 1910r.
      W centrum znajdował się plac, wokół którego zlokalizowano szkoły, sklepy, pocztę, gospodę, administrację osiedla, nadleśnictwo, łaźnię, pralnię i domy noclegowe. Z Giszowca wiodły drogi do szosy Katowice - Murcki oraz do Janowa i Mysłowic. Przecinały one wewnętrzne obwodnice okalające plac centralny. Zbudowano przy nich domy dwu- trzy- i czterorodzinne z ogródkami na wzór starej górnośląskiej chaty wiejskiej. W tym samym stylu co domy robotnicze zaprojektowano budynki handlowe i usługowe kolonii. Kolonia nosiła początkowo niemiecką nazwę - Gieschewald i służyć miała niemieckim górnikom sprowadzonym z centralnych Niemiec, którzy jednak szybko opuścili  Górny Śląsk.

      plan zmiany przebiegu ulic z 1973r.
      W 1960 roku Giszowiec wszedł w skład Katowic. Do końca lat siedemdziesiątych  zachował charakter osiedla-sypialni dla pracowników głównie kopalni "Wieczorek" i "Staszic" (zbudowanej w Janowie w latach 1959-1964).

      W sąsiedztwie starej kolonii rozpoczęto w roku 1969 budowę nowoczesnego spółdzielczego osiedla mieszkaniowego. Nowe osiedle (im. Stanisława Staszica) do 1980 roku wypierało powoli unikatową pod względem architektonicznym zabudowę osiedla robotniczego. Wieżowce zastąpiły parterowe i jednopiętrowe domki. Obecnie zachowana część Giszowca objęta jest opieką konserwatorską.


      wygląd obecny, 2012r.
      mapa z 2012r. z nakładką mapy z 1945r.


      Tak wyglądało osiedle, na którym górnik miał, po pracy, zażywać kąpieli słonecznych. Gdyby nie "Łysek z pokładu Idy" i Zola, można by przez chwilę pozazdrościć górnikowi. Ale tylko chwilę. 
      2012r.
      Dzięki założeniu szkółki drzew owocowych wszyscy mieli łatwy dostęp do drzew i krzewów dla swoich  ogródków. Wzdłuż ulic nie przewidziano sadzenia drzew. Każda rodzina posiadała przydomowy ogród, który zgodnie z umową najmu była zobowiązana uprawiać. Wszystkie ogrodzenia ulic, podwórek i ogrodów zostały wykonane jako jednolite na 1,30m wysokie, drewniane parkany z żerdzi.



      Co zostało z parkanów drewnianych niestety widać.
      To, co szczególnie to osiedle wyróżniało i nadało mu cechy charakterystyczne, to jego dachy gontowe. Gonty impregnowane były roztworami składającymi się z melantrytu jako soli głównej, fluorku sodowego, siarczanu tlenku glinowego i octanu amonowego. Ogień przenoszony wiatrem nie był więc groźny dla zabezpieczonego w ten sposób dachu gontowego. Ale takich dachów tu chyba już nie ma. Dominuje dachówka. I to na jednej połówce dachu potrafi być inna, niż na drugiej! A co dopiero na sąsiednich domach. Prawdziwy koszmar senny konserwatora?



      Nie ma dwóch identycznych domków. Wielka różnorodność elementów wystroju zewnętrznego, dachów, wejść domowych, altan, wykuszy. Od prostych do bardzo ozdobnych. Energia elektryczna do domów była dostarczana bezpłatnie.






      Pojekt domu dwudzinnego


      Najokazalszą budowlą okazała się gospoda. Kiedyś stwarzała mieszkańcom przyjemne miejsce wypoczynku i pomieszczenia do urządzania zabaw i różnych uroczystości. Wyposażenie i urządzenia sceny pozwalały na organizowanie występów profesjonalnych teatrów.


       
      Gospoda znajduje się w Parku. Nie jest to już jednak to samo miejsce. Pusto tu i smętnie. Nie to co na starym zdjęciu.





      Budynki w pobliżu gospody są wpawdzie odnawiane, ale duch tego miejsca uleciał. Szkoda.

      Warte podkreślenia jest, że  projekty domów powstały na zlecenie Dyrektora Generalnego Spółki Górniczej Spadkobiercy Georga von Giesche tajnego radcy górniczego Antona Uthemanna z Załęża. Wykonali je architekci Georg i Emil Zillmannowie z Charlottenburga koło Berlina po przestudiowaniu szeregu starych budynków znajdujących się na Górnym Śląsku. Całość budowy zakończono w trzy i pół roku.


      Niektóre ulice Giszowca nosiły nazwy swoich budowniczych - Körbera, Gruppego. Ulica Bessera upamiętnia dyrektora kopalni "Giesche", który sprawował tę funkcję w okresie budowy osiedla. Ulica Förstera wzięła swoją nazwę od nazwiska inspektora górniczego tej kopalni. Ulica Gerlach od nazwiska starosty powiatu katowickiego. Ulica Jaekela nazwana na cześć królewskiego urzędnika rewiru górniczego szczególnie zasłużonego w budowie Giszowca. Nie zabrakło również ulicy Zillmanna - architekta, który projektował budynki i stworzył z nich harmonijną całość.

      Są też inne, bardziej znajomo brzmiące np. Ewy! ha,ha. Unikat. Jest też  Adama :), Radosna, czy Kwiatowa. To te najlepiej zachowane.



      A już tak niewiele brakowało, aby to wszystko zniknęło bezpowrotnie z powierzchni ziemi... Wyburzenia, przebudowy, przeróbki szły pełną parą. Dziś mieć dom na Giszowcu to przywilej. Są jego miłośnicy, którzy z własnej woli dbają o zachowanie charakteru. Jest też niereformowalna część mieszkańców, dla których konserwator to zapewne utrapienie.

      tu stare pocztówki i więcej map oraz wiele innych informacji dla tych, których temat wciągnął. Polecamy zakładkę "Dawniej i dziś"

      Pozdrawiamy

      Aga i Ewa


      ul. Radosna, dawniej i dziś

      Do poczytania i obejrzenia jest jeszcze post o Nikiszowcu, który jest w pobliżu i warto tam zajrzeć:)
      Informacje o Giszowcu zaczerpnięte z www wyżej podanej

      KASZTANY, to już niestety, koniec lata!

      $
      0
      0
      Mam to szczęście, że urodziłam się pierwszego dnia jesieni. Co roku dokładnie więc wiem, kiedy ona nadchodzi. I oto właśnie się zbliża. Na szczęście w tym roku ładna, trochę letnia i świetlista:)

      W Kanadzie przebarwiają się właśnie klony a u nas spadają kasztany. To znak!

      W tym poście będzie właśnie o kasztanach. Co roku, z nową radością zbieramy je do kieszeni. Na reumatyzm, dla dzieci do zabawy. Ale głównie dlatego, że są! Takie piękne i jakieś magiczne?

      Trochę ostatnio chorowały te nasze "kasztany". Było i jest z nimi kiepsko. Ale powoli, powoli, zaczynają znów owocować.
      Ale czy tak naprawdę mamy w Polsce "kasztany"? Mamy, ale głównie jednak kasztanowce.

      Aesculus hippocastanumczyli kasztanowiec pospolity (tzw. biały)
      
      kasztanowiec pospolity, biały
      Wszyscy znają. Wiem. Ale jest też piękny kasztanowiec czerwony (Aesculus xcarnea). Ten x oznacza, że jest to mieszaniec. W tym wypadku Ae. hippocastanum i Ae. pavia. I choć ma mniej owoców, nadrabia to kwiatami. Od różowych po czerwone. 

      kasztanowiec czerwony
      Piękny i wolniej rosnący od kasztanowca białeg, kasztanowiec czerwony, jest popularny za granicą. W Londynie rosną one przed Pałacem Buckingham, w Wiedniu wzdłuż wielu ulic. W Polsce nie są tak częste, choć zaczyna się to zmieniać. We Wrocławiu są np. przy Hali Stulecia, przy wejściu na Pergolę. To bardzo piękne drzewa. Okazałe kwiaty pojawiają sie w maju i wszystkim chyba kojarzą się z maturą? Nawet opadają z wdziękiem.
      
      Londyn, ok. Pałacu Buckingham
      

      "Hippocastanum" to słowo oznaczajace koński (hippos) kasztan (castanum), pochodzące stąd, że Turcy dawali owoce kasztanowca dychawicznym koniom, jako lekarstwo. Kasztan, to również określenie maści końskiej.

      owoce kasztanowca białego
        
       I tu dochodzimy do kasztana!
      Castanea sativa - kasztan jadalny.

      O tym śmiało możemy mówić kasztan. To również drzewo. Podobnie jak kasztanowiec dochodzące do 30 m wysokości. Jest to jednak gatunek z cieplejszych rejonów naszej półkuli. Raczej kojarzy sie z Francją i Placem Pigalle. Tam ponoć są najsmaczniejsze. Trzeba przy okazji spóbować:) W Polsce raczej takich dorodnych nie wyhodujemy. Za zimno. Ale, na razie:)
      kasztan jadalny w jeżowej okrywie
      

      Kasztan jadalny może być też bardzo wdzięcznym drzewem do ogródka.
      
      ul. Wróbla, Wrocław


      kasztan jadalny, Wrocław, ul. Olszewskiego
      kwiatostany kasztana jadalnego
       

      Posiada, jak widać, zupełnie inne liście. Pojedyncze i błyszczące. Bardzo ozdobne. Nie to co kasztanowiec. Pięcio-, sześcio-, siedmiopalczaste dłonie do uścisku.

      liść kasztanowca
      liść kasztana jadalnego
      
      kasztanowiec biały
      
      Drzewa kasztanowców białych zostały sprowadzone do zachodniej Europy z Bałkanów,  w poł. XVIw. W Polsce sadzone były od k. XVIIIw. (Puławy). Kasztany  jadalne, uprawiane od dawna na południu Europy, do Polski trafiły w 1652 roku, doWarszawy.

      
      kasztanowiec biały
      
      Kasztanowce to głównie drzewa parkowe. Już w okresie renesansu, baroku oraz w wieku XIX z kasztanowców zakładano jednogatunkowe aleje. Jeśli więc znajdziecie się w parku pałacowym, nawet bardzo zrujnowanego pałacu, rozglądnijcie się za aleją z kasztanowców. Często jest to główna droga dojazdowa do majątku lub promenda biegnąca wokół parkowej polany. Wiele z tych drzew jeszcze przetrwało, choć liczą sobie po 200, 300 lat. Jak w tym parku pałacowym w Piotrowicach pod Wrocławiem. Pałacu już nie ma, choć był jednym z najstarszych i najzamożniejszych w okolicy.  Kasztanowce stoją  nadal niewzruszone. I to prawie w komplecie.
      
      
      Piotrowice, koło Kątów Wrocławskich
      
      Można kasztany i kasztanowce rozmnażać z "kasztanów". Można kupić małe drzewo w szkółce. Zawsze jednak należy pamiętać, że kasztany jadalne mogą w zimniejszych rejonach Polski przemarzać. Zwłaszcza jako młode drzewa. Oba gatunki wymagają gleb świeżych, dosyć wilgotnych i miejsc słonecznych. Kasztan jadalny unika raczej gleb wapiennych i miejsc odsłoniętych, narażonych na wiatry. Te na zdjeciu u góry rosną nad stawem i świetnie się tam "urządziły".

      A te na dolnym, jeszcze lepiej:)

      Park Pillnitz, koło Drezna
      Pozdrawiam, jeszcze letnio :)
      ewa ( ale łapki są Agi!)

      stąd

      W TYM ROKU PIGWÓWKI JEDNAK NIE ZROBIĘ:)

      $
      0
      0

      Przyczyna jest kapitalna.

      Dziwny ten rok, więc i u mnie w ogrodzie zmiany. Wieeeeelkie jabłka, że gałęzie pękają.

      Dopiero teraz to widać, jak jabłek już prawie nie ma bo jabłecznik bąbelkuje w piwnicy. Żal, ale i tak nic nie można było poradzić na takiej wysokości.


      A teraz te pigwy giganty! Siedząc pod drzewem, nie wstaniesz, jak ci pigwa na głowe spadnie!

      Nie będzie pigwówki bo na całym drzewie jest może 20 owoców.  Ale gigantycznych!!!

      Jeszcze takich dotąd nie było. A drzewo ma już z 30 lat? Nie wiem, nie ja sadziłam. Na oko tak sadzę.
      Tak czy inaczej, obiecany już kiedyś przepis Agnieszki na pigwówkę z imbirem  będzie. 

      Aga ma obecnie duży kłopot, więc ją wyręczam (zdradzając jej przepisy rodzinne, ha,ha). Miły BLOGER po zmianie interfejsu nie pozwala jej pisać postów. Jeśli ktoś wie co z tym zrobić, będziemy dozgonnie wdzięczne za radę!


      Te zdjęcia mają ułatwić rozpoznanie pigwy, żeby z pigwowcem nie pomylić.

      No teraz jeszcze widzę, że BLOGER uniemożliwił kopiowanie z Worda. Świetnie, brawo za pomysły!
      ...."No więc masz tu ten przepis na : PIGWÓWKA z IMBIREM "-...pisze do mnie Aga...
      1,5 - 2kg pigwy
      0,5 kg cukru
      1 l spirytusu 50% (uwaga na Czeski!)
      1-3 goździków
      kilka plasterków imbiru
      .... pokrojoną na kawałki i oczyszczoną pigwę zasypać cukrem w słoju i odstawić na tydzień. Codziennie potrząsać słojem!!! Po tym czasie zlać zawartość i dodać goździki i kilka plasterków imbiru. Odstawic na 4 tygodnie. Po tym czasie nalewke przefiltrować i zlać do butelek.

       - I teraz patrzę (to Aga), że nie napisałam w tym przepisie kiedy dodać spirytus!.Więc:

      - dolewasz go wtedy kiedy dodajesz imbir i goździki. 
      - słuchaj(to znów ona), najpierw dodajesz do słoja oczyszczoną i pokrojoną pigwę a potem ją zasypujesz cukrem. -(pisze do mnie  inteligentnie Aga:)). ... i jeszcze:

      ... żeby zlewać sok najlepiej przez rurkę i bez fusów, do innego słoja:)....

      To było w tamtym roku! Pigwówka wyszła jak marzenie. Z własnego doświadczenia mogę jeszcze dodać, że warto zrobić więcej soku z pigwy (przez zasypanie cukrem) i po degustacji, przed wlaniem do butelek, ewentualnie dolać go według własnego uznania. W różnych latach (zależnie od słońca, deszczu itd.) soku może być mniej  lub więcej. Warto mieć na dolewki, żeby pigwówka była bardziej aromatyczna:)

      Na koniec, pozostaje zapomnieć o butelkach w piwnicy na rok!!! Lub czasem 2, zależnie od mocy spirytusu. Wiem, że to może być trudne, ale efekt murowany.

      A mnie zależy, żeby Agę BLOGER wpuścił na jej blog, bo mi jej brakuje, jak tej pigwy w tym roku!!! I dlatego cytuje jej maile, żeby jej było chwilowo więcej!!!

      ewa i aga:)


      A to dziwne szare na pigwie to kutner, który się łuszczy po dotknięciu. Po tym też można poznać. Pigwowiec jest mniejszy i tłusty. Meszku nie ma. A pigwa na łubiance leży. Prawda, że wielka?

      I na koniec cytat:

      ..." Wielka to radość  gościć w wieśniaczej chacie na Krecie. Wszystko dookoła jest patriarchalne: kominek, lampa naftowa, gliniane wielkie amfory z oliwą i ziarnem wzdłuż ścian, kilka krzeseł, stół, a na lewo od wejścia we wnęce - dzban ze świeżą wodą. Na drążkach wiszą rzędami pigwy, granaty i pachnące zioła - szałwia, mięta, papryka, rozmaryn, ruta.".....

                                                                                                                                         "Grek Zorba"

      OD OGRODU DO OKŁADKI NOTESU - William Morris

      $
      0
      0
      WILLIAM
       MORRIS 

       (1834-1896)

      Wiliam Morris, który znany nam jest z empikowych cudnych okładek notesów i kalendarzy, zmarł w wieku 62 lat. Dawno temu zmarł, a kim właściwie był i dlaczego to piszę?

      Zmarł, dokonawszy więcej niż dziesięciu mężczyzn. Był jednocześnie projektantem i producentem mebli, witraży, tkanin dekoracyjnych, tapet, dywanów, utalentowanym tkaczem, twórcą manufaktur w dobie uprzemysłowionej już produkcji angielskiej (Charlie Chaplin - "Dzisiejsze czasy"?).  Do tego był  aktywnym socjalistą (w pozytywnym znaczeniu) i reformatorem społecznym (urodził się w bogatej rodzinie), udanym poetą i powieściopisarzem, a w ostatnich latach życia, założycielem Press Kelmscott.

      Jednak wszystkie te działania cechowała, poczynając od dzieciństwa, miłość do natury. Objawiało się to oczywiście poprzez  piękne wzory tkanin  i tapet wytwarzanych w jego zakładach.  Bardzo wcześnie doszedł do przekonania, że przemysłowa cywilizacja przynosi brzydotę. Uważał maszynę i produkcję przemysłową za nieszczęście i porzucił Londyn, żeby zamieszkać na wsi. Miał kilka domów, m. in. Red House zbudowany z czerwonej, miejscowej cegły.

      To co znamy z okładek zeszytów i kalendarzy jest podkolorowaną wersją wzorów z epoki edwardiańskiej Williama Morrisa 
                      
                

      
      African Marigold czyli afrykańska margaretka



      acanthus / akant
      Pink and Rose
      Zdjęcia tkanin i dywanów w wersji oryginalnej można oglądać tu.

      Wzory Morrisa znajdują sie w m. in. w The Fine Art Society, London, w Metropolitan Museum w Nowym Yorku. Wszystkie tkaniny zostały przez niego samego skatalogowane i ich wzorniki przetrwały do dziś w dobrym stanie.

      Nazwisko Morrisa kojarzone jest również, a może przez architektów zwłaszcza, z ruchem Art & Crafts, który rozwijał się w Ameryce i w Anglii (również w Europie byli naśladowcy) i nadał kierunek rozwojowi sztuki ogrodowej po 1900 roku.
      Nawoływał do tworzenia naturalnych ogrodów, z roślinami odpornymi na warunki atmosferyczne, prostoty, wykorzystania materiałów dostępnych w okolicy (np. rodzaj kamienia, drewna), sadzenia roślin tradycyjnych oraz
      poszanowania natury.



      Rośliny "zachęcano" do wyłamywania sie spod kontroli i rozsiewania w nieoczekiwanych miejscach, zamazując w ten sposób proste linie. Stał się ten styl bardzo popularny bo nie wymagał nadmiernego pielęgnowania.  Wszedł do naszego potocznego języka jako styl angielski,  a do historii ogrodów jako -  wiejski styl ogrodowy.
      
      Red House Morrisa w Kent
      wzory inspirowane tkaninami Morrisa uzyskano poprzez selekcję i cieniowanie trawy.

      Red House flickr

      Ogrody Arts&Crafts inspirowane były średniowieczem. Tak też jest z tkaninami Morrisa. W przypadku tkanin widać również zapożyczenia z Indii i szeroko rozumianego orientu. Sam sposób produkcji był udoskonalona formą indyjskiej, tradycyjnej metody wytwarzania tkanin. Nie można niestety przypisywać wynalezienia sposobu ich produkcji Morrisowi. On ją, według mnie, tylko udoskonalił i przystosował do warunków swojego zakładu. Ale z kolonii czerpało się wtedy garściami  i nie trzeba się było  tłumaczyć.

      Cechy tego stylu staroświeckie sposoby uprawy sadów, tradycyjne rośliny rabatowe: róże na trejarzach i  malwy; tradycyjne i proste rozwiązania ogrodzeń i przyciętych żywopłotów. Przycięte żywopłoty były dla A&C do przyjęcia, bo choć formalne i sztuczne, nawiązywały do czasów sprzed rozwoju przemysłu. Wymagały ręcznego formowania i wpisywały się zapewne w  kanon "rękodzieła".  Kwiaty dobierano w jasnych kolorach i odcieniach, i rośliny o zielonych i szarawych liściach, a jeśli chodzi o jesienne barwy (bo jesień przecież:)) to te, które naśladowały kolory przyrody.

      Z Indii i ogrodów islamskich zapożyczono wtedy właśnie podział ogrodu na części przypominające komnaty. Każda o innym charakterze, ale te komnaty na dworze i w domu  łączyły się  integralnie w całość.
      
      The White Garden, Hidcote, Gloucestershire flickr 
      Ogrody A&C zakładano przy domach zbudowanych w różnych stylach. Łączyło je poszanowanie dla przyrody w danym miejscu. Wiele zasad, które sformułowano w tamtych czasach jest stosowane przez współczesnych architektów akrajobrazu. Mimo, że styl jest przez nich równocześnie lekceważony.

      Udoskonalany i adoptowany, jest wciąż ulubionym stylem angielskiej klasy średniej. Czy tylko angielskiej?

      Głównym źródłem inspiracji jest natura!



      To podpowiedź o jakie kalendarze i notesy chodzi:). Ponoć można je kupić z najnowszym "Zwierciadłem"
      Powodzenia na łowach:)

      ewa

      RODZIME INSPIRACJE - Kazimierz w Krakowie

      $
      0
      0
      Fajna jest  praca architekta krajobrazu. No może nie przy małych dzieciach, ale jak już wiedzą one czego chcą, to hulaj dusza i podróżuj. Zwłaszcza, że musisz. A jak do tego jeszcze lubisz, jesteś w czepku urodzony.

      Dziś o Kazimierzu w Krakowie w ostatnich weekendach września, inspiracjach kwiatowych, owocowych i wszystkich innych, których szkoda zapomnieć i które żyją chwilę krótką.

      Będzie więc kolorowo, mimo ruin i zaniedbania Kazimierza, zielono mimo betonu i trochę inaczej, choć ponoć już wszystko wymyślono. Jak nie tu, na Kazimierzu,  to gdzie indziej:)
      Może będzie inspirująco?

      Na początek kwiatowo. Póki jeszcze są kwiaty. Chociaż rewelacją dla mnie były w Krakowie  kopry. Wielkie wazony przy ul. Grodzkiej roztaczały przepiękną, kuszącą woń!
      
      Kazimierz,  Kraków, dwa weekendy września, 2012r.
      


      Pomysł dla mnie nowy te kopry, ale nie ręczę. A teraz będzie owocowo i warzywnie. Uwielbiam restauracje! Ich klimat, wystrój, detale. Może kiedyś założę, jak sie obrobię z tym co mam. O restauracjach na Kazimierzu będzie póżniej. Teraz owocki i warzywka w roli dekoracji!


      Jedź ile możesz
      Na ten widok złość mnie bierze, gdy przypomnę sobie tony jabłek gnijące właśnie na wrocławskim Biskupinie pod drzewami "wielkopaństwa". Sam nie zje i nikomu nie da. A wystarczy wywiesić w reklamówce na płocie.!!!
      Bierzcie ludzie, na zdrowie!!!. Znam przypadek mojego sąsiada, któremu odmówiono 10 śliwek na knedle, z gałęzi, która i tak wystawała za jego ogrodzenie!!! Wszystkie grzecznie zgniły. Sąsiad, kulturalny, nie skorzystał z przysługujących mu praw. Bo to co za naszym płotem, już do nas przecież nie należy!

      Ale, ale Stajnia czeka. Na Kazimierzu nie można nie pójść do Stajni. Z różnych względów słabo jest oznaczona. Generalnie jest na ul. Józefa, bliżej ul. Krakowskiej. Właściwie można tam cały dzień spędzić, nie wiadomo po co. Zasadniczym problemem tego miejsca jest to, że dzieją się tam rzeczy nieoczekiwane. Na dole jest restauracja, a na galeriach mieszkają ludzie. Jakoś to wszyscy cierpliwie znoszą. Nie dziwi, że za plecami, gdy właśnie mamy pieroga na widelcu, dwóch facetów niesie drzwi. Trochę dziwi, że takie pod kolor, niebieskie. Scenografia? Do drugich, już żółtych w fale morskie, mamy stosunek obojetny. Nie dziwi też, oczywiście, pranie na sznurach i liczne wycieczki turystów z przewodnikiem za plecami.  Z choragiewką jak na japońskiej wycieczce, oczywiście. Właściwie, po pewnym czasie  nie dziwi nic! I właściwie się czeka na to, co jeszcze będzie i co się tu dzieje. Bo trochę to przypomina żywe obrazy. Rusza się, żyje własnym życiem, toczy się! Dobrze, że pomyje z góry nie lecą, choć nigdy nic nie wiadomo. Miejsce sławetne: Lista "Schindlera", "Zakochany anioł" i coś tam jeszcze, ale dawno kręcone. Na ścianie historia filmów do zapamiątania i obfotografowania, z czego wszyscy z wycieczki z choragwia korzystają w pośpiechu. Oczywiście wszystko metr od stolika z pierogami. O, i jeszcze ktoś na rowerze. Rower nazywał się Popularny!. Prawdziwy teatr. Żaden scenograf, którego znam, nie wymyśli tego.


      No a teraz do knajpek na Kazimierzu, na co kto tam woli. My głównie na doznania wzrokowe, bo się w Stajni już najedliśmy:)



      Za czym  kolejka ta stoi? Po zapiekanki z pieca. A dobre? Jeszcze nie wiem, ha,ha.

      Nie mam nigdy tyle cierpliwości, żeby odstać godzinkę. Zwłaszcza, że cały Okrąglak jest nastawiony tylko na ten wyrób.  Ale, jeśli  ktoś głodny miejscowej atrakcji, polecam:)


      Tu cisza przed burzą. Jeszcze zamknięte!
      Zielono na Kazimierzu, mimo ruin koszmarnych i spadających tynków. Może taki zamiar, może szyk. Kontrast ten w pierwszym momencie zaskakuje, w drugim staje sie sprzymierzeńcem, że tu na luzie można. Nie spinać się, nie oceniać, tylko być. Stare ciuchy kupić za grosze, cuda z Indii za 1/4 tego co w Sukiennicach. Pogadać o niczym i zadzierać głowę do góry, bo tam coś spaść może, ale i dzieło zaistnieć. Jak ktoś dobrze zadziera, to zobaczy kasztany na kasztanowcu bez liści, które jak jabłka wyglądają.


      Zanim do sztuki przejdę, to refleksję mam, że w Krakowie jakoś baby rządzą. Dużo ich i piękne, w każdej formie. A oto Krakowianki  mniej znane.


      Jeśli lubicie kupować pamiątki, tu jest na czym oko zawiesić. Sukiennice wiadomo, ale Kazimierz!!!

      Chyba najdłuższy post wymodzę, ale jak pomyśle, że jutro mam  te 5 folderów pootwierać plus programy graficzne, to chyba jednak już dziś skończę, ha,ha. I niech żyje własnym życiem. To dzieło nocne pisane o 3.57

      Został Kazimierz, taki jeszcze trochę żydowski. Niewiele go już zostało. Tynki spadają na głowę przechodniów. Dawniej tutejszy Mały Rynek nazywano Tandetą. Ul. Smoleńsk wcale nie od tragicznego zderzenia z brzozą powstała. Wiele jeszcze można ocalić.



      Pozdrawiam wszystkich, którzy z nami byli.  I te w obcym kraju, które były kiedyś. Również obecnie pozostające na  dłużej.  Pozdrawiam :)!!
      :)

      Hostel - niespodzianka. Właściwie mieszkanie 2 pokojowe z kuchnia, łazienką i na Kazimierzu. Cena najniższa: pokój 100zł / 2 os. Największa zaleta to widok z okna. Od razu widać jakie buty założyć. Sandały czy kalosze, ha,ha.







      Dom na wodzie. Wrocław, Osobowice

      $
      0
      0
      Wrocław, ul. Osobowicka,  2012r.

      Postaram sie szybko i treściwie o tym pięknym domu, jeszcze bez ogrodu, opowiedzieć. Ogród, jak mniemam, pojawi się przecież, bo jak inaczej?

      Na razie jest kłopot, bo gdzie ten dom w końcu stanie? Czy bliżej zoo czy już na wieki w tym dziwnym i jednak nieco odludnym i surowym  miejscu, jakim jest nabrzeże na  Osobowicach.


      Na razie jest namiastka ogrodu. Psy wartownicze przy furtach i wody pod dostatkiem, co ważne przecież na początek. Woda przyjeła funkcję płotu i jest ok.

      Gościmy w domu na wodzie- Kamila Zaremby i jego rodziny.


      oto dom:)
      cdn, bo jednak patrze , że 2.53!!!

      Wiec...
      Domy na wodzie mają długa i dobrze udokmentowaną historię nawet w Wrocławiu (tzn. Breslau).

       Do domu, jak to zwykle bywa , należy jakoś dojechać:)
      Lucyna, czasem musi jednak pilować "ogrodu"
      
      Jak się można było spodziewać widoki  "na ogród'' nie grzeszą zielenią:) Ale za to wieczorem jest czego zazdrościć. Tak czy inaczej, ogród będzie. Na razie wnętrze, bo przecieżnie każdy tak ma!



      Teraz troche infrastruktury,żeby nie było tak, że to wszystko samo działa!


      Powoli, pod bacznym okiem Lucyny, wychodzimy do ogrodu. Do wyboru sa dwa wyjscia, można próbować ją przechytrzyć, ale czy mamy serce. Taka miła gospodyni:). Przyznam sie, że u mnie w domu gospodynią jest kotka Zuzia. Nic nie umknie jej bacznemu spojrzeniu i kontroli, w domu i w ogrodzie.

      Jak to mówi niemieckie przysłowie: "Zaufanie dobra rzecz, kontrola lepsza":)


      OGRÓD NA ŁODZI



       Właściciel, Pan Kamil nadrabia zielenią koszuli. No jeszcze jest zielony mini golf, ha,ha.

      Ale za to widoki z takiego ogrodowego tarasu należą do jedynych w swoim rodzaju. Już za nimi tęsknie. Te uspokajające otwarte przestrzenie!! Mimo tego surowego nabrzeża i mało przyjznego otoczenia. Może to wcale nie takie złe miejsce?



      ewa:)

      Co to jest architektura krajobrazu?

      $
      0
      0

      CZY TO SEN CZY JAWA?




      ZASTANÓWCIE SIĘ STUDENCI, CZY PROPOZYCJE NA  OFERII. PL. NIE  SĄ DLA WAS KOMPROMITUJĄCE? CZY NAPRAWDĘ MUSICIE PSUĆ TEN ZAWÓD  ROBIĄC BYLE JAK, ZA BYLE GROSZE? A NAWET ZA DARMO ZLECENIA LUDZIOM, KTÓRYCH WPRAWDZIE BYŁO STAĆ NA DOM, ALE NA OGRÓD TO JUŻ NIE! PRZECIEŻ TO BAJER!



      JAK JESIENIĄ KLON W KANADZIE? I INNE ciekawostki

      $
      0
      0

      Mamy, dzięki uprzejmości p. Bożeny (którą pozdrawiamy jak zawsze serdecznie:)) okazję pooglądać jaki obecnie spektakl  Natura wystawia w Kanadzie.
      Zachwycające są te pomarańcze!!!. Nasze klony muszą jeszcze niestety poćwiczyć.
      
      
      


      
      Nad rzeką Ottawa
      A teraz, coś nowego. Mam nadzieję, że to dobrze objaśnię i tak jak autorka chciała  to przekazać - przekażę:) 

      w tle rzeką Ottawą
      Balans sculpture : figury są robione z kamieni leżących nad rzeką Ottawa w Ottawie. Wszystko jest stabilne "na słowo honoru", bo tylko podparte małymi kamyczkami. Nie używa się  cementów, klejów itp.  Po burzy czuwa się wiec i poprawia te swoje figury:)



      A teraz prawdziwa piękność nocy. Nagroda dla tego, kto poda nazwę łacińską!

      
      "Królowa jednej nocy"
      Rzeczywiście kwitnie tylko w czasie 1 nocy. Aromat wspaniały, a kwiat!!!!!!

      Kwiaty wyrastają z liści. Ta roślina-prymitywna wypuszcza grube łodygi, z których wyrastają liście i z liści  kwiaty.  "...Mam ją nad jeziorem ( pisze p. Bożena, a chodzi o jezioro Round Lake) - dopiero raz udało mi się być tam w nocy, kiedy kwiaty się rozwinęły, (już i mnie dreszcz  przeszedł p. Bożenko! jakbym tam była). Kwiaty wydają wtedy  przemiły aromat! Wabią nim ćmy, które zapylają te kwiaty. Zbliżenie pokazuje słupek i pręciki - coś ślicznego!!!!Sama roślina jest dzika - ma  długie,  wijące się, sztywne łodygi i liście, które leżąc na ziemi-wrastaja i puszczają korzenie...."

      Dlatego z dumą pokazuje  ten kwiat  innym :)



      i na zakończenie ....


      Chipmanki - to amerykańskie wiewióreczki ziemne,  w paski wzdłuż całej głowy i tułowia- Chip & Dale z Disney'a. Buszuja po ogrodzie, są bardzo wojownicze, fukają, ale też przychodzą i z ręki biorą orzechy.Wciaż je zbierają i chowają na zapas.


      Kuzynka p. Bożeny ma ogród w Ottawie i dokarmia wiewiórki.   Ktorejś zimy zeszła do piwnicy i wykryła ogromną górę fistaszków, którymi je karmiła. Znalazł sobie widać "Chip" jakąś dziurę i tam wszystkie chował.

      Zaczęła się więc wędrówka orzechów - ze sterty - do kosza - do ogrodu - do piwnicy. Bawili się tak całą zimę.
       A na wiosnę załatali dziurę:(

      Wszystkie zdjęcia są autorstwa p. Bożeny. Pozwoliłam sobie miejscami skopiować  fragmenty maili, bo nie sposób było lepiej ująć tą opowieść:). Bardzo dziękuje za zdjęcia i jak zawsze przyjme każda ich ilość:) 

      ewa:)

      P.S Czy to są te eskimoskie bramy z kamieni p. Bożeno?

      CZY TRAWNIK MUSI BYĆ GŁADKI?

      $
      0
      0
      Rzecz niebezpieczna i ryzykowna. Czasem ruszyć temat trawnika, to jak zacząć o polityce z nieznajomym  rozmawiać.

      Nie wiadomo czym się skończy a racji może być wiele.

      Trawnik, podstawowy element prawie każdego współczesnego ogrodu. 

      Wiele już napisano i wymyślono w tej materii. I ciągle jest to temat kolejnych eksperymentów, filozofii, światopoglądów. Świadomość jest ważna, może nawet najważniejsza, ale ja chciałam o estetyce.

        Parę słów a może raczej fotek umieścić.

      Berlin - Ogrody Świata
      Trawnik jaki znamy jest właściwie obcy naszej historii ogrodowej. To emigrant z północy, z Wysp Brytyjskich. To tam był główny elementem  krajobrazu tworzonego wokół rezydencji. Jego odpowiednikiem u nas  jest łąka. Taka, co ja krowy, owce czy inne przeżuwacze zjadają.
      I nic nie ma szansy podrosnąć, zakwitnąć. Tylko te parę zielonych źdźbeł wypuści i już są zjedzone.

      Trawnik, jako taka sztuczna łąka powstał na wzór natury, ale w określonym przez projektantów celu. Miał być malowniczym zabiegiem w celu podkreślenia domu, odległego parku, ruin. Wszystko to były zabiegi celowe i przemyślane. Twór sztuczny dający złudzenie naturalnego bytu.  To złudzenie podkreślano jeszcze, tworząc niewidoczne bariery (aha) dla zwierząt. Tak aby nie mogły wyjść a  inne wejść na dany teren. Były one  traktowane jako naturalne kosiarki. Najczęściej wykorzystywano owieczki i gąski. To nie przypadek, że piękne widoczki posiadłości z W. Brytanii otoczone są właśnie nimi.
      Bardziej wyrafinowaną formą było utrzymywanie stad jeleni lub danieli.  Kto inny  "kosiłby"  z taką precyzją te hektary malowniczości?


      Dzisiaj robią to kosiarki. Trawniki przy domach znacznie się zmniejszyły, bo i domy już nie tak duże. Moda jednak do nas przyszła i została. Chyba przez hrabinę  I.Czartoryską ok. 1800 roku.
      Ważną funkcja trawnika stało się, pomysłowe, zastąpienie nim ogrodu ozdobnego. Dało to duże oszczędności w kwestii zatrudnienia ogrodników! A były to czasy, gdy wielu możnych traciło nie tylko majątki, ale i głowy za ten nadmiar posiadania.


      Trawnik zyskał też nowe funkcje i został unowocześniony. A zwłaszcza został udostępniony publiczności, bo posiadłości zostały udostępnione zwiedzającym.  W parkach, na skwerach, na boiskach i w tym podobnych miejscach, zaczęto więc stosować trawniki. Cały więc czas, w miejscach publicznych, ma on więc charakter użytkowy. I jak większość rzeczy, z kórych korzystają liczni odbiorcy, musi być trwały. Podlega więc zabiegom, które mają dać szybki efekt przy niskich kosztach. Raczej dzieła sztuki nikt tak nie stworzy.


      Co innego ogród przy domu:) Tu właśnie mnie "boli". Dlaczego tak mało wysiłku twórczego wkłada się w tą przestrzeń. Czy każdy potrzebuje boiska przed domem?


      Czy trawnik zawsze musi być gładki? Może powinien być malowniczy?


      
      Piet Oudolf Garten Bad Driburg
      
      Berlin , Ogrody Świata
      
      przeciętna ulica osiedla podmiejskiego , W. Brytania
      
      Ovals Garden, W. Brytania
      
      
      mój trawnik :)
      
      nadal mój trawnik, a raczej Marity - uwielbia tam buszować
      
      karmnik ościsty
      



      To chyba też trawnik? Czy trawnik musi więc być nudny? Chyba nie:)


      Na zakończenie muszę przyznać, że ten post wpisuje się niechcący w odwieczny spór w architekturze krajobrazu. Czy ważniejsza jest malowniczość czy regularność i przewidywalność kompozycji.

      Malowniczość to doza swobody zostawiona  naturze. To na pewno spora nieprzewidywalność i zbiór romantycznych cech, mimo wszystko, projektowanych.  Docenią  ją raczej artystyczne dusze. Przemówi do malarza.

      Przeciwnikami tych swobód będą osoby lubiące kompozycje, których główna zaletą będzie właśnie regularność, ład i porządek,  rytm i symetria. Również praktyczność pielęgnacji będzie miała dla nich znaczenie. Zwolennicy malowniczości będą zaś woleli, żeby kompozycję przełamały elementy wprowadzające różnorodność, ruch, asymetrię. Do pielęgnacji i regulacji będą mieć stosunek  raczej  luźny.

      Wszystkie te wątpliwości dotyczą , jak widać, również trawnika:)


      ewa:)

      Kto chce zakładać trawnik sam powinien kliknąć TU do Megi, która dokładnie opowiada jak.

      TOPOLA - DRZEWO BEZ PRZYSZŁOŚCI?

      $
      0
      0
      Wbrew modzie i ustawie nadal kocham topole! Czy ktoś jeszcze? Nie chcę tu napisać jakiej ustawie, bo może ktoś dzięki niej, wytnie kolejną topolę bez potrzeby. I tak już powoli znikają.



      Te z lasów łęgowych i te z miasta. Same lasy też znikają!



      Nie ma dla nich litości, więc pewnie będą musiały się poddać.


      Dotąd zwłaszcza  topole włoskie były moimi pupilami. Lubię je, bo do skali miasta pasują idealnie. Ich strzeliste korony świetnie zakrywają brzydkie ściany wieżowców. Do tego zabierają mało miejsca i słońca. Ale one miasta niestety za bardzo nie lubią.

      Gdy zobaczyłam w okolicach Manchesteru aleję topolową, nie mogłam sie oderwać! Czyż nie piękna?

      ok. Manchesteru, W. Brytania
      Pełna nazwa tej topoli, to topola czarna odm. 'Italica' / Populus nigra 'Italica'. Zwana jest też topolą włoską, gdyż powstała prawdopodobnie w XVII, XVIIIw. we Włoszech. Przez Francję i Niemcy dotarła do Polski w XVIIIw. Czyli dość szybko w porównaniu z innymi "nowościami".
      Należy do topól czarnych. Topole te żyją krótko, ok.  20-30 lat, ale też rosną ekspresowo. Zamierają od wierzchołka.
      Dawniej były, mimo obcego wyglądu, mocno związane z krajobrazem Polski. Sadzone w parkach dworskich, na cmentarzach (może przez cyprysowatą sylwetkę?), przy drogach. Czasem z przesadą. Nadal widuję się boiska obsadzone topolą, bo tworzy szybko parawan przed wiatrem.
      Bardzo była ta topola popularna w Niemczech. Pocztówka u góry pokazuje szpaler a opis na odwrocie głosi : "Uroczyste zgromadzenie". I nie ma tu znaczenia, gdzie zostało to ujęcie zrobione, bo nie podano. Topola jest tu najważniejsza:)
      Niestety, w Polsce to najczęściej wygląda teraz tak. Kiedyś sadzono je przesadnie często, teraz barbarzyńsko się je wycina!
      
      stąd
      Ostatnio jedna z mieszkanek Biskupina (Wrocław), powiedziała mi, że po wojnie było na osiedlu bardzo wiele tych drzew. Nie był to przypadek, jak twierdzi. Topole były posadzone celowo, aby odwodnić ten teren.  Powoli znikały i gdy sama opowiadająca usunęła ogromny okaz z ogrodu,  pojawił sie problem z wilgocią w domu. Również ogród zaczął z czasem podsiąkać i wyraźnie było widać, że wody jest nadmiar. Ten sam problem istnieje do dziś, również u innych mieszkańców. Topoli chyba już nie ma. Próbowałam z okna wypatrzyć, ale żadnej nie można znaleźć na horyzoncie. Może warto przywrócić ten prosty sposób na osuszenie?

      We wrocławskim Ogrodzie Botanicznym mają jeszcze szansę na dłuższe życie. Dobrze, że chociaż tu.


      Wrocław, Ogród Botaniczny

      Inną sekcję topół stanowią topole białe.  Na przykład Populus alba /topola biała.  Tu należy również znana, chyba  wszystkim, osika. To też topola (Populus tremula). Czy jeszcze się mówi: " trzęsie się jak osika"?
      Lekki nawet powiew wiatru wprowadza w ruch listki tej topoli, gdy inne drzewa stoją spokojnie.
      
      W tej grupce też mam ulubieńca. Odmianę 'Nivea'. (Populus alba ' Nivea').

      Ogród doświadczeń im. S. Lema, Kraków
      
      topole odm.  ''Nivea' - Ogród doświadczeń im. S. Lema, Kraków
      
      Ogród doświadczeń im. S. Lema, Kraków

      Czyż można oprzeć się tym "oczom"? Chyba nie. Ja nie mogę!

      Przy okazji można zobaczyć jak wygląda prawidłowo obcięty konar. Bliziutko przy pniu, tak, aby spływające soki zalały szczelnie "ranę".

      Topole, to około 30 - 40 gatunków na naszej półkuli. Związane z lasami łęgowymi, dolinami rzek, czyli terenami podmokłymi. Lasy te zostały w Polsce zniszczone i stanowi to problem w ustaleniu zasięgu tych drzew. Pewnie też dlatego, topole w mieście nie czują się dobrze. To dotyczy głównie ulic. Ale w miastach  są również tereny zielone i tu topole nie muszą zniknąć. Jak w Krakowie, w Ogrodzie doświadczeń im S. Lema.  Dają szybki efekt, choć należy sadzić raczej osobniki męskie. Żeńskie wytwarzają nasiona, które zaśmiecają bardzo okolicę. Ale ten "śmietnik" potrafi być bardzo efektowny! 
        
      Istnieją też sekcje topól balsamicznych i wielkolistnych. Wszystkich topól jest generalnie bardzo dużo. Krzyżują się ze sobą łatwo i tworzą mieszańce. Wśród topól czarnych rodzimych istnieją mieszańce z topolami czarnymi  sprowadzonymi z Ameryki - to topole kanadyjskie. Ilość mieszańców tych dwóch gatunków jest tak wielka, że rozpoznanie ich tylko poprzez liście jest niezmiernie trudne, bywa też niemożliwe. Czasem wskazówką jest kolor liści na wiosnę lub początek ich rozwoju. Nomenklatura jest zawikłana i stosuje się nazwę zbiorową Populus xcanadensis - topola kanadyjska.

      Do topoli balsamicznych zalicza się topolę berlińską (Populus xberolinensis 'Berlin')

      topola berlińska

      Również Populus simonii - topola Simona (zwana też topolą chińską) należy do tej sekcji.

      Mam nadzieję, że ktoś jeszcze lubi topole?

      ewa

      NOWE OBLICZE CMENTARZA - NIEMCY

      $
      0
      0
      Jedną ze specjalności  architekta krajobrazu  może stać  się  projektowanie nekropoli i cmentarzy. Jako, że obiekty takie powstają raczej rzadko, jest to w Polsce, dla większości z nich, możliwość czysto teoretyczna.   

      Indywidualni "inwestorzy" raczej od lat wybierają sprawdzone i oklepane wzory pomników oraz metody pielęgnowania  grobów swoich bliskich. Inaczej  ma się rzecz, na przykład, w Niemczech. Krajowa wystawa BUGA, która odbywa się tam co dwa lata, zawsze pokazuje m. in. najnowsze trendy i mody ogrodowe, projektowe, nowinki ogrodnicze, ciekawe zestawienia roślin oraz nowatorskie wykorzystanie materiałów wykończeniowych. Nigdy nie brakuje tam również przestrzeni eksponującej aktualnie modne dekoracje grobów. Oczywiście, poprawka na notoryczne kradzieże na naszych cmentarzach jest wskazana. Również na to, że pielęgnacją cmentarzy zajmują się tam wyspecjalizowane firmy, które nawet kilka razy w roku wymieniają rośliny i tworzą kompozycje.

      A oto co może już niedługo zawitać do nas, bo wszystkie mody, raczej później niż wcześniej,  i tak do nas trafiają:). Wszystkie zdjęcia są autorstwa naszej koleżanki Marleny a zostały zrobione na ostatniej BUDZE w Koblencji (Koblentz) w 2011r. W zakładce BUGA są również ogrody pokazane na wystawie.
      
      Koblencja, BUGA, 2011r.                                                                                                                                                                             fot. MARLENA ORZEŁ
      
      
      Tu podpis głosi: mąż, ojciec, dziadek, kamieniarz, chrześcijanin.










      


      Są nagrobki nowoczesne, ale są i takie, które nowoczesność łączyć próbują z nostalgią i naturalizmem. Są również pokazane tradycyjne formy grobów, które ewoluowały do formy dzisiejszej. 

      Ciekawa jest ta podróż w czasie.



      Z lewej strony znajduje się obelisk. Rzadko wykorzystywany obecnie jako element grobu katolickiego. Dawniej (choćby na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie) znacznie częściej. Jego znaczenie jest wyjaśnione w poście o historii i pochodzeniu obelisku.

      Jeśli nie przekonało kogoś nowoczesne wzornictwo to może groby w stylu naturalistycznym(?) bardziej przypadną mu do gustu. Taki ukwiecony nagrobek to przecież mini ogródek.





      Na koniec jeszcze odrobina szaleństwa:)








      Jak widać, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Religia, lub jej brak, nie stanowią przeszkody, żeby "odpoczywać" w nowoczesny sposób w atrakcyjnym otoczeniu. Czy ta moda ma jednak szansę przyjąć się u nas? Nie jestem pewna.

      Pozdrawiam zadusznie

      ewa:)

      GŁOŚNO JAK NA CMENTARZU? A OWSZEM.

      $
      0
      0
      Jak już gdzieś napisałam, lubię cmentarze. Zostańmy jeszcze przez chwilę pod ich urokiem:) O tak, niektóre mają nieodparty urok. Jak nie w dzień, to chociaż w nocy.

      Piękny widok płonących wieczorem zniczy. Zwłaszcza widowiskowo jest jesienią i w zimie, gdy nie ma liści na drzewach. Ptaki śpiewają jak w ogrodzie. To ich raj.  Mieszkałam kiedyś nad cmentarzem, to wiem. Nad, bo na 8 piętrze wieżowca. Gdzie są wieżowce koło cmentarza? 

      Na Grabiszynku we Wrocławiu:)

      Ale chciałam pokazać inne cmentarze. Nie nasze. Tam, to naprawdę było głośno.
      W. Brytania
      jw.
      Taki niby niepozorny. Stary, zastygły i niemy. Do tego za kamiennym murem. Przeoczyć jednak nie można. W jednym z budynków przykościelnych (jeszcze jasno, lato w pełni) trwa radosna dyskoteka! U nas nie do pomyślenia, prawda?

      W. Brytania, Chester
      To inny cmentyarz. W Chester. Ten nie za murem. Tuż przy chodniku i przy ruchliwej jezdni. Ale jednak wydzielony jakoś z tego otoczenia. Może tablice tyłem do ulicy sprawiają to wrażenie? Nie było tam cicho. O nie. Choćby przez ruch uliczny. Ale pewnie miało się ochotę wejść na chwilę w drodze do pracy. Choć tłumów nie widziałam i kwiaty jak już, to raczej plastikowe. 

      Inny głośny cmentarz. Salzburg - miasto Mozarta. Kolejka szynowa kursuje góra-dół. Niezmordowanie wozi turystów do zamku. W oczekiwaniu na wolne miejsce wiele osób robi rundę po pobliskim cmentarzyku. Turysta za turystą, o każdej porze dnia. Spory ruch i ta przytulona do skały kaplica! A wszystko w pełnym słońcu, nie w cieniu drzew. I jednak piękne. I bez kradzieży.

      Salzburg, Austria
      Salzburg, Austria
      
      Austria, to kraj pięknych cmentarzy. Naprawdę. Przypominają ogrody. Wypielęgnowane rośliny, piękne pomniki, szerokie aleje. Jak na tym Cmentarzu Centralnym w Wiedniu (Zentralfriedhof).

      Wiedeń, Austria
      j.w
       Wiedeń, po lewej u góry: pomnik Ludwiga van Beethovena 
      Zentralfriedhof, Wiedeń

      Na tym cmentarzu mile widzane jest uprawianie rekreacji i sportu. Ma ten cmentarz służyć nie tylko umarłym, ale i żywym. Dyrekcja chce go uczynić jeszcze bardziej przyjaznym dla zwierząt. To trochę może nas dziwić, ale "najdziwniejszym" obiektem tego cmentarza jest kwatera 23A! Ogromna przestrzeń bez grobów. To miejsce "Spokoju i siły". Po co to?  Ma ono służyć rozładowaniu napięcia związanego z żałobą. Tu można się zrelaksować. Skoro w pozostałej części nordic walking są mile widziane, to tu tym bardziej.


      Kwatera 23a, Wiedeń, Zentralfriedhof
      
      Kwatera 23a, Wiedeń, Zentralfriedhof
      
      Kwatera 23a, Wiedeń, Zentralfriedhof
      Kwatera 23a, Wiedeń, Zentralfriedhof
      W Polsce cmentarze "przyjazne" zwierzętom też "mamy". Tylko, że są "przyjazne" niechcący. Ta przyjaźń wynika z zaniedbania lub wręcz dewastacji. I nie są to, nie dziwi, cmentarze katolickie. O te dbamy bardziej, choć złodzieje, też katolicy, nie śpią. 

      Na "końcu świata" w Robotyczach (Bieszczady) jest taki kirkut żydowski (kirkut jest zawsze żydowski, bo kirkut to żydowski cmentarz:)). Miejsce jak z bajki, z widokiem na zakręt rzeki ze wzgórza. Kto ciekawy ten znajdzie i rzekę i zakręt i Robotycze:). W latach 1939-45 hitlerowcy wymordowali tam ludność żydowską. Powstał cmentarz. W pełnym słońcu, z południową wystawą, z rojami owadów i ich bzzz, bzzz, bzzz. Głośno, radośnie, przyjaźnie.  Ruch jak w ulu. I zapachy łąk, ziół, kwiatów i kwitnących drzew. Można dumać godzinami i patrzeć na ten zakręt. Tylko ta tragedia w tle mąci myśli. Ale miejsce na wieki piękne. W przeciwieństwie do katolickiego cmentarza, który może zostać zlikwidowany, ten musi być wieczny. 
      Kirkut w Robotyczach, Bieszczady
      Kirkut w Robotyczach, Bieszczady

      Kirkut w Robotyczach, Bieszczady

      j.w
      Dyrektor cmentarza w Wiedniu zapoczątkował rozwieszanie budek dla ptaków i nietoperzy. Nawet przyjaźń z psami jest tam ok. Ale to nie dla nas. Jeszcze trawniki nieposprzątane a co dopiero cmentarze. Inna bajka. I w tej bajce nie tylko na wsiach są takie przyjazne ptakom cmentarze jak ten w Robotyczach. Wrocław też taki ma! Na ul. Ślężnej. Dla tych co nie wiedzą, dodam, że ul. Ślężna to jedna z głównych ulic miasta. Nic nie mam do bluszczu, choć może się komuś nie podobać. Pomniki, pamiątki po ludziach, którzy tworzyli to miasto są w opłakanym stanie. Zachwyca nas wrocławski Rynek i jego kamienice? Niektórzy właściciele tych kamienic tu właśnie są pochowani. Pod tym bluszczem.  Pojedyńczo nagrobki są naprawiane lub odtwarzane, więc może za jakiś czas.....

      Cmentarz żydowski, Wrocław
      ...będą jak  ten.
      Cmentarz żydowski, Wrocław
      Zachwycił mnie ten pomnik, choć nie jestem zwolennikiem "kultu kamienia" (jak powiedziała pewna Droga G.).
      Są jednak sytuacje, w których takie sprawy stają się ważne. Cmentarze to miejsca pamięci. Dla tych co pamiętają. Ale są też tacy, co byli mali lub ich nie było, i nie pamiętają. I nagle ze zdumieniem odkrywają, że prababcia to nie pod Lwowem, ale w Polsce, 100 km od nich, zmarła i mieszkała. I dzięki pomnikom mogą się nawet dowiedzieć więcej. Przy odrobinie szczęścia zobaczą jak wyglądała i kiedy się urodziła. Zwłaszcza, że dokumenty i zdjęcia przepadły. No i nie przyszło im do głowy, żeby o to zapytać, jak mnie.
      I tego właśnie odkrycia dokonałam dzięki pomnikom i temu blogowi, w te zaduszki:)
         
      Na szczęście jest jeszcze kogo zapytać. I jest to miejsce z pomnikiem a nie prochy na wiatr lub wodę rzucone. Chyba się jednak  nie zgodzę z Drogą G.

      Pozdrawiam:)

      Ewa
      Viewing all 193 articles
      Browse latest View live